Nasza strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.

www.jpiiteam.beskidy24.pl

portrait

Nawigacja

Szymon, Dawid i Krzysztof » reportaże » Polish Pamir Expedition 2008

Data: 5 października 2008

Polish Pamir Expedition 2008

Polish Pamir Expedition 2008
„Każda rzecz wielka musi kosztować i musi być trudna, tylko rzeczy małe i liche są łatwe”.
Ks. Kardynał Stefan Wyszyński

Z tą właśnie myślą wyruszyliśmy daleko na wschód, do Tadżykistanu w góry Pamiru. Mieliśmy ambitny i bardzo wymagający plan, mianowicie wejść na dwa siedmiotysięczniki.
Pierwszym miał być, mający 7105 m, Pik Korzeniewskiej a drugim Pik Somonin 7495 m.
I tak 16 lipca zaczęliśmy go realizować. O 2045 wylądowaliśmy w Duszanbe – stolicy Tadżykistanu. Tam czekaliśmy do 20 lipca na transport do oddalonego o ok. 300 km Dżyrgital, skąd na następny dzień mieliśmy lecieć śmigłowcem do bazy na 4200 m, ostatecznie na lodowiec Moskwian dotarliśmy 24 lipca.
Akcje górska zaczęliśmy nazajutrz następnego dnia. Wraz z Szymonem Wawrzutą i Aleksandrą Dzik założyliśmy pierwszy obóz na Piku Korżeniewskiej 5100 m n.p.m., wynosząc do niego część jedzenia i sprzętu, po czym zeszliśmy do Bazy. 27 lipca wyszliśmy na 5800 m a depozyt zostawiliśmy na 5600 m, i zeszliśmy do obozu pierwszego gdzie spedziliśmy noc.
Aklimatyzacja – czyli przystosowanie się do wysokości, przebiegała bez zastrzeżeń, drobne pobolewanie głowy, lecz nikt nie narzekał. Rano zdecydowaliśmy o zejściu do bazy i kilku dniach przerwy. Dla mnie pobyt w bazie nie był odpoczynkiem, który sobie życzyłem, potworny ból głowy na dwa dni odciął mnie od rzeczywistości. 1 sierpnia Szymek z Olą postanowili iść do góry. 3 sierpnia byli już w trzecim obozie, z którego atakuje się szczyt Eugenii Korzeniewskiej. Ja z Maciejem Stańczakiem, po kilku dniach choroby dotarłem do trójki dwa dni później. Wiele się wydarzyło przez te dni na zboczach tej góry. 1 sierpnia, po próbie ataku szczytowego nie wróciło na noc, do trzeciego obozu dwóch kolegów z równoległej wyprawy, która wyruszyła pod barwami klubu wysokogórskiego KW Jastrzębie, Irek Wolanin i Krzysztof Apanasiewicz. Wiadomość ta zamroziła krew w żyłach wszystkim uczestnikom obu wypraw. Każdy liczył na to, że wrócą rano – przecież noce w ścianie się zdarzają! 50 % życzeń się spełniło, ok. 10 rano do trójki dotarł Irek, przekonany, że jego partner jest już w namiocie, niestety tak nie było. Trwały poszukiwania ciała Krzysztofa, lecz, przy panujących warunkach pogodowych i ukształtowaniu góry (wielkie, ok. 2 kilometrowe ściany) znalezienie ciała było niemożliwe. Poszukiwania trwały kilka dni, grupa z Jastrzębia zdecydowała zakończyć wyprawę, 8 sierpnia wylecieli z bazy, ciała nie odnaleziono.
6 sierpnia ja Szymon, Ola i Maciek ok. 9 rano rozpoczęliśmy w pięknej pogodzie atak szczytowy Korzeniewskiej. Brnęliśmy w śniegu po pas, miejscami było go jeszcze więcej, godziny upływały wraz z siłami, ok. 14 byliśmy w miejscu, gdzie prawdopodobnie spadł Krzysztof, chwila refleksji, czy było warto? Z tego miejsca do szczytu mieliśmy ponad dwie godziny – za daleko, drogę powrotną pokonywalibyśmy wtedy nocą, nie warto ryzykować, zawróciliśmy. Dwa dni później 8.08.2008 r, po przetartym wcześniej szlaku, stanęliśmy na szczycie Korzeniewskiej 7105 m n.p.m. - ja, Szymon i Maciek. Dla mnie i dla Szymka, była to chwila, o której marzyliśmy od pierwszej wspólnej wyprawy w Tatry Słowackie w 2003 roku. Naszym pragnieniem było wtedy dotknąć dachu świata, poczuć smak wysokich gór – snuliśmy marzenia, które wydawały się wtedy nie do spełnienia, czytaliśmy książki o wielkich polskich wyprawach, a Duch Gór błogosławił nam podczas każdej wędrówki, zarażając chorobą nieuleczalną.
Zejście do bazy zajęło nam jeden dzień, po kilku dniach odpoczynku, zaaklimatyzowani, wyruszyliśmy na Pik Somoni, drugą, wysoką i bardzo wymagającą górę. W pierwszy dzień, 13 sierpnia, drogę do pierwszego obozu na 5100 m odcina nam spadająca lawina, jej podmuch dociera do nas, studząc zapał do dalszej wspinaczki. Podczas radiowej łączności z Olą i Marcinem dowiadujemy się, że jęzor lodowy, którym pójdziemy jest tak szeroki, że nic nam nie grozi. Wieczorem dochodzimy do jedynki.





Wszystkie prawa zastrzeżone Beskidy24.pl © 2009

Redesign i nadzór techniczny Cyber.pl © 2009